Jakiś
czas temu jechałam koleją. Trasa dość monotonna - drzewa, mniejsze wioski,
większe, znowu drzewa i... kiedy tak
rozmyślałam nad tym jak nudna jest ta podróż, zwrócił moją uwagę szczegół. To było
na jednym z przystanków. Kiedy zamknęły się drzwi pociągu za wsiadającymi
babciami z siatami zakupów, matkami z dziećmi i gimnazjalistami - moim oczom
ukazał się napis na murze o treści: KOCHAM
CIĘ, KAROLCIA.
Jaka jest historia?
Jeśli,
powiedzmy... taki Zenek wystawia uczucia na widok publiczny powinien może
poczuć się w obowiązku wytłumaczenia nam wszystkim oglądającym tę sztukę, co to
za Karolcia i dlaczego jest wyjątkowa, a ich miłość taka ważna, że ten koleś
postanowił poinformować o swoich uczuciach cały świat. Nachodzi mnie szalona
refleksja: nasz Zenek chyba chciał, żeby wielkość wyznania była adekwatna do
tego, co on czuje. Ale czy to uczucie do obiektu zwanego Karolcią trwa nadal? Może
napis istnieje jakieś 10 lat i oboje wyjeżdżając teraz pociągiem na wakacje z
trojgiem rozkrzyczanych dzieci wspominają z rozrzewnieniem tę chwilę, kiedy on
w środku nocy chwycił za sprej, żeby ona na następny dzień JUŻ WIEDZIAŁA. A
może wyśmiała go mówiąc, że jest dziecinny i już więcej się nie zobaczyli.
Czy to jakiś kawał?
Autor napisu
KOCHAM CIĘ,
KAROLCIA powinien chyba ułatwić nam odbiór swoich treści. Postuluję za
umieszczeniem - przy każdym tego typu tekście - daty stworzenia dzieła i
dopisku (podobnie jak u Witkacego) pod wpływem jakiego środka odurzającego był
autor w trakcie tworzenia. Nawet, jeśli to tylko taki dowcip mający sprawić
trochę uśmiechu na twarzach przejeżdżających przez tę stację ludzi, to i tak za
pół wieku ten napis może stać się kwintesencją lat dwutysięcznych. To trochę
tak, jak ze słynną Fontanną
(choć w sumie do końca nie wiadomo czy był to żart samego Duchampa, bo
podobno to jego przyjaciółka posłała mu pisuar jako rzeźbę. On stał się sławny,
a Elsa von Freytag-Loringhoven odeszła w zapomnienie). Niby rzecz prozaiczna, a
jednak spowodowała taki ferment w świecie, że zaczęto na nowo rozprawiać się z
definicjami - co sztuką jest, a co nie jest nią w ogóle.
Jakaś pointa
A gdyby tak
nie zabraniać autorom ulicznym tworzenia swojej sztuki? Zapewne całe nasze
miasta wyglądałyby podobnie jak ten nieczynny już przystanek w Gdańsku:
Nie ma co
mydlić sobie oczu. Oczywiście, wszyscy zdajemy sobie sprawę, że większość tych
rzeczy wcale nie jest tak ładna i estetyczna; że mówi o banałach, że autorzy
napisów chcą udowodnić swoje racje wypisując nazwy klubów, obrażając obce nacje
czy waląc wulgaryzmami gdzie popadnie bez większego sensu.
To może zostańmy już lepiej przy takich Zenkach, którym być może
natura poskąpiła talentu, ale nie uczuć, bo może stać się tak, że nieświadomie
wleją w kogoś nadzieję na miłość - wieczną jak napis na murze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz