piątek, 6 stycznia 2017

Bitwa - akt wandalizmu vs. akt sztuki



Jakiś czas temu jechałam koleją. Trasa dość monotonna - drzewa, mniejsze wioski, większe, znowu drzewa i...  kiedy tak rozmyślałam nad tym jak nudna jest ta podróż, zwrócił moją uwagę szczegół. To było na jednym z przystanków. Kiedy zamknęły się drzwi pociągu za wsiadającymi babciami z siatami zakupów, matkami z dziećmi i gimnazjalistami - moim oczom ukazał się napis na murze o treści: KOCHAM CIĘ, KAROLCIA.


 



Jaka jest historia?

Jeśli, powiedzmy... taki Zenek wystawia uczucia na widok publiczny powinien może poczuć się w obowiązku wytłumaczenia nam wszystkim oglądającym tę sztukę, co to za Karolcia i dlaczego jest wyjątkowa, a ich miłość taka ważna, że ten koleś postanowił poinformować o swoich uczuciach cały świat. Nachodzi mnie szalona refleksja: nasz Zenek chyba chciał, żeby wielkość wyznania była adekwatna do tego, co on czuje. Ale czy to uczucie do obiektu zwanego Karolcią trwa nadal? Może napis istnieje jakieś 10 lat i oboje wyjeżdżając teraz pociągiem na wakacje z trojgiem rozkrzyczanych dzieci wspominają z rozrzewnieniem tę chwilę, kiedy on w środku nocy chwycił za sprej, żeby ona na następny dzień JUŻ WIEDZIAŁA. A może wyśmiała go mówiąc, że jest dziecinny i już więcej się nie zobaczyli.


Czy to jakiś kawał?

Autor napisu KOCHAM CIĘ, KAROLCIA powinien chyba ułatwić nam odbiór swoich treści. Postuluję za umieszczeniem - przy każdym tego typu tekście - daty stworzenia dzieła i dopisku (podobnie jak u Witkacego) pod wpływem jakiego środka odurzającego był autor w trakcie tworzenia. Nawet, jeśli to tylko taki dowcip mający sprawić trochę uśmiechu na twarzach przejeżdżających przez tę stację ludzi, to i tak za pół wieku ten napis może stać się kwintesencją lat dwutysięcznych. To trochę tak, jak ze słynną Fontanną (choć w sumie do końca nie wiadomo czy był to żart samego Duchampa, bo podobno to jego przyjaciółka posłała mu pisuar jako rzeźbę. On stał się sławny, a Elsa von Freytag-Loringhoven odeszła w zapomnienie). Niby rzecz prozaiczna, a jednak spowodowała taki ferment w świecie, że zaczęto na nowo rozprawiać się z definicjami - co sztuką jest, a co nie jest nią w ogóle.



Jakaś pointa

A gdyby tak nie zabraniać autorom ulicznym tworzenia swojej sztuki? Zapewne całe nasze miasta wyglądałyby podobnie jak ten nieczynny już przystanek w Gdańsku:







Nie ma co mydlić sobie oczu. Oczywiście, wszyscy zdajemy sobie sprawę, że większość tych rzeczy wcale nie jest tak ładna i estetyczna; że mówi o banałach, że autorzy napisów chcą udowodnić swoje racje wypisując nazwy klubów, obrażając obce nacje czy waląc wulgaryzmami gdzie popadnie bez większego sensu. 


To może zostańmy już lepiej przy takich Zenkach, którym być może natura poskąpiła talentu, ale nie uczuć, bo może stać się tak, że nieświadomie wleją w kogoś nadzieję na miłość - wieczną jak napis na murze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz