Kevin sam
w domu w Polsce jest prawie tak samo znany jak świąteczne reklamy Coca Coli.
Dlaczego właściwie możemy wciąż i wciąż oglądać ten sam film po dziesięć razy?
Kevin jest
uosobieniem amerykańszczyzny.
Wydaje mi się, że w ogóle w
latach dziewięćdziesiątych chłonęliśmy wszystko, co związane było z Ameryką.
Stworzony został swego rodzaju mit, który utrwalił się w naszych umysłach na
lata. Widać to choćby poprzez zachwyty nad wyjazdami z paszportem (albo i bez
niego) w dowolne miejsce na świecie wówczas, gdy my, Polacy, musieliśmy ciągle
walczyć o swoje. Bogactwo i szereg możliwości to coś, czego u nas wcześniej nie
było.
Jaki jest fenomen Kevina
samego w domu? Czy rzeczywiście film jest taki przyjemny i lekki?
W filmie rodzina nie spełnia
swojej podstawowej funkcji: wyjeżdża do Francji zostawiając chłopca, który musi
stawić czoła złodziejom czyhającym na ich rodzinny majątek.
- On gra z amerykańskimi
wartościami. Pozycja rodziny [w filmie] jest dziwaczna: ta rodzina jest w
rozpadzie, tej rodziny jest dużo, mijają się, spotykają ze sobą, zapominają o
sobie - mówi Wiesław Godzic, medioznawca z SWPS. My już wiemy, że wszystko
skończy się dobrze – przecież to kino familijne, więc nie możemy pozwolić sobie
na smutną pointę. Ale czy na pewno? Pod warstwą lekkiej komedyjki kryje się
problem i rodzące się w związku z nim pytania: czy ta matka nie mogłaby zadbać
bardziej o swojego syna? Na kogo wyrosną kuzynowie, siostry i bracia, którzy
cały czas się ze sobą biją? By wreszcie przejść do zasadniczego pytania: na
kogo wyrośnie ten samotny Kevin, który od tej pory musi radzić sobie ze
wszystkim, w czym dotychczas wyręczali go rodzice.
Wyjść poza swoją strefę
komfortu.
My znajdujemy ucieczkę od
problemów oglądając lekkie komedie, a jak poradził sobie z karierą sam aktor,
Macaulay Culkin, który w 1991 roku zasłynął jako Kevin? Postanowił zabawić się
formą i razem z czworgiem ludzi stworzył sobie własną surrealistyczną
przestrzeń. To w niej wreszcie może się wyszaleć, na co nie pozwalał mu
apodyktyczny ojciec w latach dzieciństwa. Zespół the Pizza Underground stał się
właśnie takim równoległym światem z pudełkami pizzy w tle. Culkin nie bał się
zrobić czegoś odrealnionego i szalonego. Ale ja nie o tym.
Chcemy oglądać coś co jest
sprawdzone, tym samym boimy się nowości. Boimy się zaryzykować i obejrzeć
poważne kino, bardziej ambitne. – mówi medioznawca. – To
wzbudza w nas pewną wspólnotę. Boimy się nowości. To widać nie tylko na
polu filmowym. Zauważmy, że w życiu codziennym także mamy obawy, by wyjść poza
swoją strefę komfortu. Spontaniczny wyjazd zimą nad morze? Przecież się
przeziębimy. Siłownia? Po co – dobrze nam tak, jak jest. A może pójście do
ekskluzywnej restauracji i zjedzenie czegoś nowego? Przecież to za drogo, a
poza tym na pewno by nam nie zasmakowało…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz