TORBA NA GŁOWIE,
CZYLI NIE CAŁKIEM POWAŻNIE O RZECZACH WAŻNYCH*
Od jakiegoś czasu zastanawiałam się, o czym można gadać z facetem spotykając go przypadkiem po latach, którego widziało się RAZ w życiu na jakimś integracyjnym spotkaniu, nie pamiętając już jakie to było spotkanie, nie mając nawet pojęcia, kiedy to się odbywało. Ale on… doskonale wie. I jeszcze przypomni ci rzeczy, których wolałabyś sobie raczej nie przypominać.
No i jak rozmawiać
z człowiekiem, którego życie nie za bardzo cię obchodzi, ale nie wypada
spławiać, bo nie widziało się go X lat? To mój odwieczny problem.
Znasz pewnie to uczucie palącej niepewności, gdy mijasz
jakąś twarz na ulicy i wydaje ci się ona jakaś taka… znajoma. Myślisz pewnie: odezwie
się do mnie czy może uda mi się przemknąć niezauważenie? Spotkanie takiej osoby
jest o tyle męczące, że nie wiadomo za bardzo jak się zachować, a książki od savoire
vivre’u jakoś milczą na ten temat. Ja znalazłam na to swój sposób. Zdradzę go,
ale uprzedzam: nie ręczę, że sprawdzi się u każdego. U mnie przynajmniej działa
jako tako. Opowiem, może komuś się przyda - tak na potem, jeśliby mnie kiedyś przypadkiem
musiał minąć na ulicy.
http://di.com.pl |
Moją pancerną tarczą ochronną jest pozycja „na żółwia”:
głowę chowam w kaptur, wzrok wbijam w ziemię i tak balansuję ciałem, żeby nie
było widać twarzy. Mądrze, prawda? A jeśli kaptura nie mam w tym momencie w
zanadrzu, bo nie pada, to przykładam do głowy reklamówkę, albo co mam akurat
pod ręką. Nie wychylam się ani nie oglądam na boki, chociaż zawsze będzie ten nieokreślony
strach i bolesny skurcz w żołądku, że ktoś zauważy, że coś jest nie tak,
wreszcie - puknie w tę skorupę i krzyknie: a kuku! A jeśli zdarzyłoby się, że dojrzę
w tłumie przechodniów też takiego pancernika, ukłonię się nieznacznie i po prostu
pójdę dalej z uczuciem ulgi, iż udało nam się obojgu wygrać, albo lepiej - nie
przegrać tej bitwy na słowa. A może… wyszedłby remis?
Tak więc zdarza się, iż idę sobie spokojnie ulicą wlokąc
jedną nogę za drugą i mrucząc pod nosem słowa jakiejś piosenki, gdy nagle widzę
JĄ. Jak jej było? Ania? Nie… Anita? Hm. A może Agnieszka? Nie, nie. To chyba
też nie to. Próbuję teraz wśród kilkuset znanych mi imion otworzyć odpowiednią szufladkę
w pamięci i wyjąć z niej karteczkę z tym właściwym. Błąkam się i błąkam, aż
nagle… jest! Alicja. Ala. No tak! Tylko skąd ja ją znam? Nie mogę sobie przypomnieć,
więc zakładam pancernika na głowę, przyspieszam tempo chodu do niemal kłusu i tylko
modlę się w duchu, żeby mnie nie zauważyła, żeby tylko mnie nie widziała, żeby nie…
„To TY? Cześć! Kopę lat!...”
…
Szlag by to trafił.
Stało się. Nagle mnie oświeciło. Wiem już, skąd znam tę
niewiastę. Teraz tylko chwila refleksji, o czym mam rozmawiać z osobą, którą
widziałam kilka razy w życiu, a co dopiero ze znajomą, która jest (lub już nie)
przyjaciółką byłej, byłej mojego brata, a z którą to bawiłam się wieki temu na
jakiejś imprezie.
Wymuszam uśmiech numer trzy, podchodzę i pytam jak leci. Ona
na to, że właśnie wraca z zakupów. Wypadałoby podtrzymać trochę rozmowę, więc
staram się jakoś sprawnie operować skrzydlatymi słowami: to co kupiłaś dobrego?
Ona: to i to i… tak niby mimochodem wtrąca, że jeszcze była w urzędzie załatwić
papiery do ślubu. To ty wychodzisz za mąż, tak? To gratuluję.
I w tym momencie następuje głucha cisza, bo spostrzegam, że
jest w ciąży. Nie wypada pytać czy ze względu na tę ciążę będzie ślub, głupio
też tak pytać, kto jest ojcem. Ale co, brnę dalej starając się przejść na
bardziej neutralny grunt. Zobaczymy, jak sobie poradzi z pytaniem o przygotowania
do ceremonii ślubnej. W sumie, to po co ja właściwie pytam? Przecież i tak nie
pójdę. Prawie jej nie znam przecież. Nawet nie obchodzi mnie z kim bierze ten
ślub, nawet gdyby miał być to sam Johnny Depp, ale ona… jakby tylko na to
czekała: salę ma już zarezerwowaną, kwiaty będą w kolorze takim a takim, ustawienie
krzeseł w formie „u” – tak, żeby każdy siebie widział; pokazuje mi zdjęcie białej
kiecki - suknia co prawda już jest trochę za mała, ale tu się puści szew, tam
coś się doszyje – będzie dobrze; zamówiła też taki fajny boysband, który śpiewa
disco polo, a rodzice? Co sądzą rodzice? Zapłacą oczywiście za całe wesele, zajęli
się nawet opłaceniem podróży poślubnej do Zakopanego, a narzeczony… ukochany
już kupił śpioszki „szkrabeczkowi”, chociaż to dopiero czwarty miesiąc. Taki
słodziak.
Nie chcę wyjść na niewychowaną, więc słucham, słucham… zaraz
zwymiotuję od nadmiaru informacji, ale słucham nadal i nie mogę wyjść z
podziwu. Z podziwu nad tym, że zwierza się ona komuś prawie zupełnie obcemu, kto tak naprawdę może całą
tę jej paplaninę mieć w głębokim poważaniu. I po co to wszystko? A ona, jakby nigdy nic, jak gdyby naprawdę interesowało ją
moje życie, przechodzi do ofensywy. Ma prawo. A ty co? Masz już kogoś? Bo z
tego, co wiem, to już od dłuższego czasu byłaś singielką.
Aha. Jednak musiało paść to pytanie. Na fejsbuku pewnie
zauważyła, że nie wstawiam zdjęć z żadnym ze znanych mi chłopaków. No chyba, że
jest to bratanek. No i co ja mam jej powiedzieć? Że dobrze jest mi samej ze
sobą, że na razie spełniam się zawodowo i nawet nie mam ochoty na bliższe
znajomości? Wyśmiałaby mnie. Mówię więc oględnie, że na wszystko przyjdzie pora.
Ona głaszcze się po brzuchu, pochylając się w moją stronę i szepcząc znacząco:
a zegar tyka…
Po kilku minutach męczarni i wysłuchiwania, jak to jej się
teraz życie zmieni po ślubie o 360 stopni (czy to nie jest czasem pełny obrót…?
W sumie, co ja tam mogę wiedzieć), mogę odetchnąć z ulgą. Test nic nie
znaczących znajomości zaliczony. Uff. Żegnamy się i idę dalej. I narasta we
mnie poczucie frustracji: czy powinnam mieć już chłopaka? Męża? A może moim
zadaniem jest prędko sobie kogoś przygruchać, bo przecież takie czasy i to już
jakieś dziwactwo, że ktoś dobrze czuje się żyjąc w samotności.
A może ta wymiana zdań ma być jakąś cenną lekcją, której
jednak nie umiem prawidłowo odczytać? Nie wiem. Moje życie nie jest chyba za ciekawe dla
przeciętnego rozmówcy. Bo prawdopodobnie moja egzystencja sprowadza się do
pracy, czytania książek, jedzenia i spania. Może to i dobrze. Przynajmniej nie daję powodów do plotek o ciążach, ślubach, dzieciach czy mężach.
*do ludzi podchodzących do życia z rezerwą i
dużą dozą humoru
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz