niedziela, 9 października 2016

DAJCIE ZAROBIĆ PUCHATYM KRÓLICZYM USZKOM



Light Move Festival, czyli festiwal światła - miejsce kiczu i potężna machina do robienia pieniędzy. Gdzieś na końcu tej drabiny stoi dziewuszka sprzedająca coś, co poświeci zaledwie parę godzin. Po co to kupować?


Wsiadam do tramwaju. Ludzi masa, jak na jakimś Woodstocku. Na jednym przystanku wsiada pięć osób, na kolejnym piętnaście. Atmosfera się zagęszcza. Czuję zapach kurtki chłopaka stojącego przede mną. Skóra - nie naturalna, no bo w końcu student. Oddechy pasażerów szybkie, wzrok pełen wyczekiwania. Nagle podnosi się wrzawa - wysiadka! Zamknięta trasa z powodu festiwalu - no tak, można się było domyślić. Dalej trzeba iść pieszo. Kieruję swoje kroki prosto do Parku Sienkiewicza. Wiszące na drzewach podświetlane ciuchy, niczym z teledysku Kumka Olik, oraz wielkie świecące grzyby  (tak, grzyby - nie przesłyszeliście się) są zapowiedzią tego, co będzie się działo w centrum. Co prawda, z bliska nie wygląda to już tak imponująco, ale sam fakt, że się komuś chciało. Idę potem obejrzeć ruchome obrazy Van Gogha. To wszystko na ścianie. Muzyka melancholijna, wprawiająca w zadumę, ale nie mija minuta, gdy z głębokiej refleksji nad wspaniałością tych niewątpliwych arcydzieł wyprowadzają mnie dzieciaki krzyczące zewsząd co chwila: "Mamo, mamo! Kup mi też takie świecące oczka/ różyczkę/ miecz świetlny/ kapelusz/ królicze uszka!" (czy inne chińskie badziewie, które rozpadnie się i tak za kilka godzin). Festiwal światła ma coś z taniego bazarku, gdzie każda rzecz w promocyjnej cenie zachęca do wyjęcia portfela i kupienia bzdet, których i tak użyjemy raz, maksymalnie dwa razy.

Idę w stronę centrum Łodzi, a tu zaczyna się małe... piekiełko. 
Tamto to był tylko przedsmak.

 


Gdziekolwiek się nie ruszysz - masa ludzi. Gdziekolwiek nie pójdziesz, tam swoimi chciwymi ślepiami dojrzą cię w tłumie oczy sprzedawców świecących pierdółek wątpliwej jakości. W zeszłym roku miałam okazję przyjrzeć się bliżej całej tej machinie sprzedażowej. Rozdawanie świecidełek jest fajne, o ile jest znośna pogoda, nie pada ci deszcz centralnie nad głową, a chętnych do kupienia jest sporo. Gorzej, kiedy sprzedających jest więcej niż chętnych - wtedy zaczyna się robić problem. Teraz zagadka: co robisz, kiedy spotykasz ładną dziewczynę z króliczymi świecącymi się na różowo puchatymi uszkami założonymi na głowę, uzbrojoną po pachy (nie, nie w żadne pejcze ani kajdanki, o czym sobie zapewne teraz pomyślałeś) w światełka różnej maści i kształtu?
a) kupujesz, bo ci jest jej żal, że tak stoi zziębnięta;
b) mówisz, że nie potrzebujesz żadnej z tych rzeczy, którą ma do sprzedania;
c) mijasz bez słowa.

Sprawdźmy, jakim typem jesteś. Może się zdarzyć taki przypadek, że spojrzysz wokół szukając ratunku. Pomoc oczywiście nie nadchodzi, więc kupujesz z uczuciem zawstydzenia miecz świetlny, lub coś w tym rodzaju. Co twardszy zawodnik odburknie coś w stylu: "dziękuję, moja dziewczyna ma już taką świecącą koronę" i pozbędzie się niechcianej delikwentki. Ale zaraz pojawia się kolejna. Skąd one się biorą? Bo to, że wyrastają tak szybko jak włoski po regulacji brwi, wie każdy.
Wyobraź sobie: napotykasz dziewczynę sprzedającą światełka, trzęsącą się z zimna i patrzącą błagalnie na ciebie, byś kupił choć jedną świecącą bransoletkę za zaledwie pięć złotych. Dość, kiedy spotkasz taką sprzedawczynię raz na pół godziny, ale uczucie irytacji zaczyna się wtedy, gdy co chwila podchodzi do Ciebie dziewucha z pytaniem "czy może kupisz świecącą w czterech kolorach różę, mającą przełączniki z różnymi poziomami migotania, która może służyć też jako dekoracja do domu".

Nie najlepiej wyjdziesz na tym wtedy, gdy miniesz taką dziewczynę udając, że jesteś zamknięty w dźwiękoszczelnej kuli i nic do ciebie nie dociera. To błąd. Ona pomyśli: albo on jest walnięty, albo ja, bo skoro on mnie nie widzi, to może ja nie istnieję w ogóle? Te pytania natury egzystencjalnej sobie lepiej odpuśćmy, bo ta biedna dziewuszka zostałaby prędzej wysłana raczej do psychiatryka, niż dostała pozwolenie na uprawianie tej jakże trudnej sztuki, jaką jest sprzedaż. Ale powiedzmy, że mamy do czynienia z całkiem rozgarniętą młodą, acz początkującą sprzedawczynią. Właśnie wtedy, kiedy potraktujesz ją jak zeszłoroczny śnieg (który i tak pewnie nie spadł zeszłego roku), te biedne dziewuszysko może w tym momencie zachodzić w głowę, co złego zrobiło. Może nie tak się uśmiechnęła, może była źle ubrana, a może ma po prostu krzywe zęby i akurat ty w tę zimną noc o 23.35 to zauważyłeś? Najgorzej mają chyba te z mnóstwem kompleksów. Wtedy zaczyna być to krępujące. Dla niej...  Dla Ciebie pewnie nie. Bo to może zupełnie normalne, że masz, za przeproszeniem, w dupie (tak, w dupie - nie nosie) to, że właśnie ta małolata ma czelność do ciebie podejść? A ty, to co - lord jakiś? Może ona ma ten krzywy zgryz, ale czy trzeba od razu tak jasno dać do zrozumienia między wierszami, żeby "wsadziła sobie te badziewie w ten krzywy ryj"? A może warto czasem przystanąć, zapytać jak idzie interes, pokrzepić dobrym słowem i poklepać po ramieniu ze słowami "będzie dobrze"? Dobrze, to pewnie niewykonalne w dzisiejszych czasach, ale próbować można.
               
Dziś ostatni dzień Light Move Festival. Taka impreza to okazja do zaborczej walka o każdego klienta, a czas nagli... 

A czy zastanawialiście się kiedyś, po co one to robią? Dlaczego te dziewczyny chodzą od przechodnia do przechodnia żebrając o każdy grosz? Bo moi drodzy, muszą wyrobić normę. Tak właśnie. Jak korpo-szczury (nie ubliżając nikomu) muszą ganiać od terminu do terminu, tak one muszą sprzedać konkretną ilość sztuk, żeby zarobić jako takie pieniądze. To wszystko byłoby prostsze, gdyby jedna firma miała monopol na sprzedaż świecidełek i zarządzała tym, kto w jakim miejscu stoi. Niestety, rzeczywistość jest brutalna. Sprzedawców ze stoiskami masa, a każdy z nich wydziera sobie z rąk klienta, byleby móc zanurzyć w nim swoje kły i dobrać się do jego zasobnego portfela. Urodzeni łowcy. Dlatego żyją. A co z dziewuszkami-studetkami, które niosą na swoich wątłych ramionach ciężkie skrzynki ze światełkami? One chcą tylko zarobić na mieszkanie, na lepsze ciuchy, na wyjazd do Torunia na weekend, żeby nawpierniczać się toruńskich przysmaków i przekonać wszystkich na Facebooku, że one to mają fajne życie. Kto wie. Może tak, może nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz