Light Move Festival, czyli festiwal światła - miejsce kiczu i potężna machina do robienia pieniędzy. Gdzieś na końcu tej drabiny stoi dziewuszka sprzedająca coś, co poświeci zaledwie parę godzin. Po co to kupować?
Wsiadam do tramwaju. Ludzi masa, jak na jakimś Woodstocku. Na
jednym przystanku wsiada pięć osób, na kolejnym piętnaście. Atmosfera się zagęszcza.
Czuję zapach kurtki chłopaka stojącego przede mną. Skóra - nie naturalna, no bo
w końcu student. Oddechy pasażerów szybkie, wzrok pełen wyczekiwania. Nagle
podnosi się wrzawa - wysiadka! Zamknięta trasa z powodu festiwalu - no tak,
można się było domyślić. Dalej trzeba iść pieszo. Kieruję swoje kroki prosto do
Parku Sienkiewicza. Wiszące na drzewach podświetlane ciuchy, niczym z teledysku
Kumka Olik, oraz wielkie świecące grzyby
(tak, grzyby - nie przesłyszeliście się) są zapowiedzią tego, co będzie
się działo w centrum. Co prawda, z bliska nie wygląda to już tak imponująco,
ale sam fakt, że się komuś chciało. Idę potem obejrzeć ruchome obrazy Van
Gogha. To wszystko na ścianie. Muzyka melancholijna, wprawiająca w zadumę, ale nie
mija minuta, gdy z głębokiej refleksji nad wspaniałością tych niewątpliwych arcydzieł wyprowadzają mnie dzieciaki krzyczące zewsząd co chwila: "Mamo, mamo! Kup
mi też takie świecące oczka/ różyczkę/ miecz świetlny/ kapelusz/ królicze uszka!"
(czy inne chińskie badziewie, które rozpadnie się i tak za kilka godzin). Festiwal światła ma coś z taniego
bazarku, gdzie każda rzecz w promocyjnej cenie zachęca do wyjęcia portfela i
kupienia bzdet, których i tak użyjemy raz, maksymalnie dwa razy.
Idę w stronę centrum Łodzi,
a tu zaczyna się małe... piekiełko.
Tamto to był tylko przedsmak.
Tamto to był tylko przedsmak.
Gdziekolwiek się nie ruszysz - masa ludzi. Gdziekolwiek nie
pójdziesz, tam swoimi chciwymi ślepiami dojrzą cię w tłumie oczy sprzedawców świecących
pierdółek wątpliwej jakości. W zeszłym roku miałam okazję przyjrzeć się bliżej całej
tej machinie sprzedażowej. Rozdawanie świecidełek jest fajne, o ile jest znośna
pogoda, nie pada ci deszcz centralnie nad głową, a chętnych do kupienia jest
sporo. Gorzej, kiedy sprzedających jest więcej niż chętnych - wtedy zaczyna się
robić problem. Teraz zagadka: co robisz, kiedy spotykasz ładną dziewczynę z
króliczymi świecącymi się na różowo puchatymi uszkami założonymi na głowę,
uzbrojoną po pachy (nie, nie w żadne pejcze ani kajdanki, o czym sobie zapewne teraz pomyślałeś) w
światełka różnej maści i kształtu?
a) kupujesz, bo ci jest jej żal, że tak stoi zziębnięta;
b) mówisz, że nie potrzebujesz żadnej z tych rzeczy, którą
ma do sprzedania;
c) mijasz bez słowa.
Sprawdźmy, jakim typem jesteś. Może się zdarzyć taki
przypadek, że spojrzysz wokół szukając ratunku. Pomoc oczywiście nie nadchodzi,
więc kupujesz z uczuciem zawstydzenia miecz świetlny, lub coś w tym rodzaju. Co
twardszy zawodnik odburknie coś w stylu: "dziękuję, moja dziewczyna ma już
taką świecącą koronę" i pozbędzie się niechcianej delikwentki. Ale zaraz
pojawia się kolejna. Skąd one się biorą? Bo to, że wyrastają tak szybko jak
włoski po regulacji brwi, wie każdy.
Wyobraź sobie: napotykasz dziewczynę sprzedającą światełka,
trzęsącą się z zimna i patrzącą błagalnie na ciebie, byś kupił choć jedną świecącą
bransoletkę za zaledwie pięć złotych. Dość, kiedy spotkasz taką sprzedawczynię
raz na pół godziny, ale uczucie irytacji zaczyna się wtedy, gdy co chwila podchodzi
do Ciebie dziewucha z pytaniem "czy może kupisz świecącą w czterech
kolorach różę, mającą przełączniki z różnymi poziomami migotania, która może
służyć też jako dekoracja do domu".
Nie najlepiej wyjdziesz na tym wtedy, gdy miniesz taką
dziewczynę udając, że jesteś zamknięty w
dźwiękoszczelnej kuli i nic do ciebie nie dociera.
To błąd. Ona pomyśli: albo on jest walnięty, albo ja, bo skoro on mnie nie
widzi, to może ja nie istnieję w ogóle? Te pytania natury egzystencjalnej sobie
lepiej odpuśćmy, bo ta biedna dziewuszka zostałaby prędzej wysłana raczej do psychiatryka, niż dostała pozwolenie na uprawianie tej jakże trudnej sztuki, jaką jest sprzedaż. Ale
powiedzmy, że mamy do czynienia z całkiem rozgarniętą młodą, acz początkującą
sprzedawczynią. Właśnie wtedy, kiedy potraktujesz ją jak zeszłoroczny śnieg (który
i tak pewnie nie spadł zeszłego roku), te biedne dziewuszysko może w tym
momencie zachodzić w głowę, co złego zrobiło. Może nie tak się uśmiechnęła, może
była źle ubrana, a może ma po prostu krzywe zęby i akurat ty w tę zimną noc o
23.35 to zauważyłeś? Najgorzej mają chyba te z mnóstwem kompleksów. Wtedy zaczyna
być to krępujące. Dla niej... Dla Ciebie
pewnie nie. Bo to może zupełnie normalne, że masz, za przeproszeniem, w dupie (tak,
w dupie - nie nosie) to, że właśnie ta małolata ma czelność do ciebie podejść? A ty,
to co - lord jakiś? Może ona ma ten krzywy zgryz, ale czy trzeba od razu tak jasno
dać do zrozumienia między wierszami, żeby "wsadziła sobie te badziewie w
ten krzywy ryj"? A może warto czasem przystanąć, zapytać jak idzie interes,
pokrzepić dobrym słowem i poklepać po ramieniu ze słowami "będzie dobrze"?
Dobrze, to pewnie niewykonalne w dzisiejszych czasach, ale próbować można.
Dziś ostatni dzień Light Move Festival. Taka impreza to okazja do zaborczej
walka o każdego klienta, a czas nagli...
A czy zastanawialiście się kiedyś, po co one to robią? Dlaczego
te dziewczyny chodzą od przechodnia do przechodnia żebrając o każdy grosz? Bo moi drodzy,
muszą wyrobić normę. Tak właśnie. Jak korpo-szczury (nie ubliżając nikomu)
muszą ganiać od terminu do terminu, tak one muszą sprzedać konkretną ilość
sztuk, żeby zarobić jako takie pieniądze. To wszystko byłoby prostsze, gdyby jedna
firma miała monopol na sprzedaż świecidełek i zarządzała tym, kto w jakim
miejscu stoi. Niestety, rzeczywistość jest brutalna. Sprzedawców ze stoiskami masa,
a każdy z nich wydziera sobie z rąk klienta, byleby móc zanurzyć w nim swoje
kły i dobrać się do jego zasobnego portfela. Urodzeni łowcy. Dlatego żyją. A co
z dziewuszkami-studetkami, które niosą na swoich wątłych ramionach ciężkie skrzynki
ze światełkami? One chcą tylko zarobić na mieszkanie, na lepsze ciuchy, na
wyjazd do Torunia na weekend, żeby nawpierniczać się toruńskich przysmaków i przekonać
wszystkich na Facebooku, że one to mają fajne życie. Kto wie. Może tak, może
nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz